14.06.2013 - Harcerstwo w polskich skupiskach w Afryce w l.1941–1948
Harcerze pod baobabem. Harcerstwo w polskich skupiskach w Afryce w latach 1941 – 1948
Relacje harcerzy z ich pobytu w Afryce, żywe i odtworzone z nagrań były tematem kolejnego spotkania zorganizowanego przez Fundację Harcerstwa Drugiego Stulecia, Archiwum Historii Mówionej DSH i Ośrodka Karta oraz Dom Spotkań z Historią. Odbyło się ono 14.06. br. Prelekcjom towarzyszyła ekspozycja oryginalnej ikonografii i dokumentów z epoki.
Gości przywitał Tomasz Kuba Kozłowski z DSH. Przypomniał on poprzednie, wiosenne spotkanie, poświęcone harcerzom od Andersa. Następnie zapowiedział wystąpienie przedstawiciela organizatora prelekcji; Kazimierza Stepana z Fundacji Harcerstwa Drugiego Stulecia. Dh Kazik wraz z Ewą Frąckowiak przygotowali także poprzednie spotkanie organizowane przez fundację w DSH.
– Fundacja Harcerstwa Drugiego stulecia ma kilka celów; jednym z nich jest przybliżenie historii pierwszego stulecia harcerstwa i zachowanie tego w pamięci – powiedział. Na podsumowanie podziękował w imieniu fundacji Kubie Kozłowskiemu i Domowi Spotkań z Historią za pomoc w zorganizowaniu tego spotkania oraz zaprosił zebranych do udziału w kolejnych prelekcjach, które wznowione będą jesienią.
Przyszedł czas na powitanie przez K. Kozłowskiego gościa specjalnego: dh Bożenny Wójcik, córki byłej komendantki Chorągwi Afrykańskiej ZHP Zdzisławy Wójcik, która nie mogła osobiście wziąć udziału w spotkaniu.
Na początek krótką informację o tym, czym jest Archiwum Historii Mówionej przedstawiła Alina Szamruchiewicz. Prelegentka przypomniała, że spotkanie ma swe początki w nagranej przed pięciu laty i zarchiwizowanej w AHM relacji p. Zdzisławy Wójcik. DSH w tej dziedzinie współpracuje z Ośrodkiem Karta, a w jego bogatych zbiorach znajdują się m.in. materiały audio i video odnoszące się do czasów przedwojennych i II wojny światowej. Relacje te są na bieżąco dostępne w czytelni multimedialnej DSH.
– Nagranie dh Zdzisławy Wójcik jest jednym z dłuższych, które znajdują się w archiwum (liczy ponad 18 godzin – przyp. red.) i – w moim odczuciu – też jednym z ciekawszych. Te relacje są upubliczniane, na ich podstawie powstają publikacje, z którymi można się zapoznać w DSH. Te nagrania są wciąż żywe i nie spoczywają tylko w szufladach w archiwum; są upowszechniane i każdy może się zapoznać z treściami, które się u nas znajdują. Ostatnia publikacja, która powstała na podstawie relacji zebranych w archiwum dotyczy Powstania Warszawskiego i opiera się na relacjach warszawiaków współcześnie żyjących – powiedziała Alina Szamruchiewicz. Relacja dh Z. Wójcik dostępna jest na stronie: www.audiohistoria.pl
Tomasz Kuba Kozłowski powitał z kolei obecnego na sali wybitnego entomologa, ekologa, leśnika, członka PAN, byłego prorektora i dziekana SGGW prof. Andrzeja Szujeckiego, który jako młody chłopak przebywał w Afryce, a następnie oddał głos córce dh Zdzisławy Wójcik.
Bożenna Wójcik
Córka legendarnej komendantki przeprosiła za nieobecność matki i pozdrowiła zebranych od niej. – Niestety nie jest to już możliwe, żeby tu przyszła – w styczniu ukończyła 98 lat – powiedziała. Przechodząc do wątku właściwej prelekcji przypomniała, skąd w Afryce wzięły się polskie dzieci; wiąże się to z historią tzw. dzieci tułaczych czyli tych dzieci, które wyszły razem z Armią Andersa ze Związku Sowieckiego w 1942 roku. Armia wtedy poszła na Bliski Wschód, natomiast dzieci i rodziny wojskowych zostały zesłane do polskich osiedli uchodźczych w różnych krajach świata. Najwięcej trafiło ich do Afryki, ale te osiedla były też na Bliskim Wschodzie, w Indiach, i po jednym w Nowej Zelandii i w Meksyku.
Harcerze tułacze
Jakie było miejsce harcerstwa afrykańskiego w strukturze harcerstwa poza granicami kraju, w tym w tzw. harcerstwie na Wschodzie? Naczelny Komitet i władze przez większą część czasów wojny były w Wielkiej Brytanii, natomiast na Bliskim Wschodzie wyodrębniono osobną strukturę pn. Komenda ZHP na Wschodzie. Dzieliła się ona na różne chorągwie, m.in. Chorągiew Afrykańską ("Harcerstwo polskie w Afryce"). W ramach chorągwi działały koedukacyjne hufce, bo – jak stwierdziła prelegentka – podstawowym problemem harcerstwa poza granicami kraju był brak kadry instruktorskiej, szczególnie zaś brakowało instruktorów mężczyzn. Wśród drużyn harcerskich w polskich osiedlach uchodźczych w czasie wojny i w okresie powojennym, przeważały drużyny dziewcząt, były one też liczniejsze od drużyn harcerzy chłopców. Działały również drużyny starszoharcerskie, gromady zuchowe i koła przyjaciół harcerstwa.
- Chcę państwu pokazać naszych instruktorów związanych z tym harcerstwem poza granicami kraju – mówiła dalej B. Wójcik. Na Afrykę i Indie były powoływane tzw. ekipy wizytacyjne (instruktorskie) – tu ich widać wraz z szefem samodzielnego harcerskiego referatu specjalnego przy wojsku, dh Szadkowskim, któremu było poświęcone poprzednie spotkanie o tematyce harcerskiej w DSH. Jest tu pięciu instruktorów, którzy zostali wysłani do Afryki i dwóch, którzy zostali wysłani do Indii. Jest tu dh Peszkowski, późniejszy ksiądz prałat, czyli nasz kapelan Sybiraków, rodzin katyńskich, a przez lata kapelan harcerstwa poza granicami kraju. Jest tu ważna osoba dh Pancewicza, który napisał bardzo znaczącą publikację o historii harcerstwa w Afryce. Chciałam pokazać też votum, jakim jest krzyż harcerski, które zostało złożone w Jerozolimie w lipcu 1942 roku w czasie I Zjazdu Harcerstwa na Wschodzie. Był to faktycznie drugi zjazd, bo pierwszy był Zjazdem ZHP na Środkowym Wschodzie. Od tego momentu datuje się bardzo silny rozwój tego harcerstwa związanego ze środowiskiem osób, które opuściły Związek Sowiecki.
Polska w Afryce
Dh Bożena Wójcik następnie pokazywała fotografie polskich osiedli w Afryce. Były tam tzw. osiedla przejściowe, gdzie tylko czasowo przebywali nasi rodacy oraz trwałe osiedla uchodźcze. Uchodźcy docierali do Afryki drogą morską. Większość osiedli zlokalizowana była we wschodniej Afryce, tzw. brytyjskiej, tj. w Tanganice, Ugandzie i Kenii (w Nairobi, stolicy Kenii były delegatury naszych ministerstw) – oraz w obu Rodezjach (dziś Zambia i Zimbabwe) i w Związku Południowej Afryki (dziś RPA), gdzie było jedno osiedle, wielki sierociniec. Statystyki pokazują, że w tzw. polskiej Afryce było ponad 18 tys. osób, a w harcerstwie było blisko 4 tys. dzieci i młodzieży. Liczebnie zdecydowanie dominowały w harcerstwie dziewczęta.
– Na początku moja matka była komendantką całości pracy harcerskiej w Afryce – mówiła prelegentka. – Kiedy wojna dobiegała końca i z wojska przyjechała ekipa instruktorska, ona zdała komendę całości i podzielono wówczas Chorągiew Afrykańską na dwie części; na Chorągiew Wschodnioafrykańską i Chorągiew Rodezyjską. Następne podziały odbywały się w końcu 1944 i w 1945 roku, kiedy dokonano podziału na cztery części (na Chorągiew Rodezji Pn., Ch. Rodezji Pd., Ch. Tanganicką i Ch. Ugandyjską). 22 XI 1948 roku zapadła decyzja o rozwiązaniu ZHP na Wschodzie. Wtedy formalnie zakończono działalność, ale praktycznie ta działalność się nie zakończyła.
Do końca na posterunku
Kto prowadził w Afryce pracę harcerską? Na postawione przez siebie pytanie prelegentka odpowiada tak: – tu nie chodzi tylko o nazwiska, chociaż to jest zawsze ważne, żeby o tych ludziach nie zapominać. W niektórych osiedlach zmieniała się komenda; jedna osoba zdawała, a ktoś inny przejmował. Chcę zwrócić państwa uwagę na same osiedla uchodźcze – tu już nie ma tych obozów przejściowych i ośrodków administracyjnych. Na poziomie kierowania hufcem były osoby o bardzo różnych stopniach harcerskich lub nawet bez stopni. To pokazuje, jaki był problem z kadrami – dopiero stopniowo szkoliło się instruktorów. Tak było w roku 1945, wtedy stopień harcmistrza miała tylko moja mama.
Na zakończenie pierwszej części swojej prezentacji B. Wójcik stwierdziła, że chociaż formalnie harcerstwo rozwiązano w 1948 roku, to na poziomie drużyn i hufców ta praca trwała do końca, tj. aż do zlikwidowania ostatniego osiedla, a ostatnie osiedle było likwidowane w Afryce na początku 1950 roku. – I do tego momentu pracę harcerską tam prowadzono nawet mimo tego, że wielu instruktorów już wtedy wyjechało – powiedziała.
Powrót do korzeni
– Rozwój harcerstwa w Afryce był bardzo bujny i warto sobie uświadomić, że polska młodzież znajdowała się w miejscu, które było kolebką dla światowego skautingu. Baden-Powell, który zainicjował ten ruch, wymyślił to wszystko, co było potem podstawą skautingu w trakcie wojny z Burami w Afryce Południowej, a ostatnie lata życia spędził w Kenii, gdzie zmarł w styczniu 1941, na moment przed przyjazdem Polaków. Następnie przedstawiła sylwetkę swojej matki; – chciałabym państwu powiedzieć, kim ona była i dlaczego na nią spadł taki zaszczyt, albo obowiązek ogromny prowadzenia tej pracy w Afryce. Urodziła się w Krakowie, była córką profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, geologa, który w 1919 roku pojechał do Poznania i był jednym z pierwszych profesorów, którzy uruchamiali uniwersytet poznański po I wojnie światowej. W wieku 13 lat wstąpiła do harcerstwa w pierwszym dniu założenia drużyny harcerskiej, która przybrała imię Emilii Sczanieckiej, w jej gimnazjum im Generałowej Zamoyskiej. Zdawała maturę i wychodziła ze szkolnej drużyny harcerskiej, mając tylko stopień pionierki, z taką informacją, że jest zbyt nieśmiała i nawet na zastępową się nie nadaje. Jej koleżanką szkolną z tej samej drużyny harcerskiej była Ola Korzeniewska, która nie przeżyła zsyłki w Sowietach, tam umarła, natomiast przeżyła jej młodsza siostra, z którą mama się spotkała w Teheranie i ona wyniosła z Rosji pamiętnik Oli. Potem Wańkowicz napisał na tej podstawie książkę „Rodzina Korzeniewskich”.
Tak to się zaczęło
W 1939 r. miała stopień drużynowej po próbie – z tym stopniem zastał ją wybuch wojny i z tym stopniem zaczynała się jej epopeja. Podczas studiów na Uniwersytecie Poznańskim, gdzie zrobiła dwa fakultety; rolnictwo i botanikę, obydwa skończyła przed wojną, działała w tzw. Akademickim Kole Harcerskim. To była bardzo specyficzna organizacja o charakterze starszoharcerskim, z której pochodzili wszyscy trzej naczelnicy Szarych Szeregów; Florian Marciniak, Staszek Broniewski, Leon Marszałek – wszyscy mamy najbliżsi przyjaciele i Stanisław Rączkowski, który był pierwszym naczelnikiem Szarych Szeregów na Polskę Płd. i został potem jej szwagrem. Wszyscy pochodzili z tego bardzo ideowego, harcerskiego środowiska. W czasie studiów pracowała w Wielkopolskiej Komendzie Chorągwi, gdzie była instruktorem programowym. Nie prowadziła drużyny, jej rolą było wizytowanie drużyn żeńskich na terenie całej Wielkopolski.
Tułaczka wojenna, zsyłka ze Lwowa pod Archangielsk. Po siedmiu więzieniach i aresztach tymczasowych pracowała w ogrodach Archangielska, budowała drogi pod Murmańskiem, a na koniec wylądowała w naszej Delegaturze w Archangielsku i z personelem tej Delegatury została ponownie aresztowana, bo wszystkie polskie delegatury w ZSRR w jednym dniu aresztowano, a potem im kazano podpisać papier, że wyjadą ze Związku Radzieckiego i nigdy tam nie wrócą. To był ten czas, kiedy właśnie wychodziło już wojsko. Z tamtego czasu zachowała się kartka, która przyszła do niej do Archangielska z charakterystycznym, znanym każdemu harcerzowi podpisem FLO, była to kartka od Floriana Marciniaka.
Kot z intuicją
Prelegentka pokazuje fotografię, na której jest prof. Stanisław Kot, człowiek, który spowodował, że dh Zdzisława zajęła się pracą harcerską w Afryce. Profesor, który był ministrem pełnomocnym na Wschód, w Teheranie kompletował kadry, które kierował następnie do polskich osiedli uchodźczych w Afryce, dokąd wysyłano polskie kobiety i dzieci. Dh Zdzisława jako pracownik Delegatury z Archangielska była na jednej z list, które Profesor przeglądał – jej nazwisko coś mówiło Profesorowi. Z nagrania puszczonego z wypowiedzią dh Zdzisławy dowiadujemy się, jaki był przebieg tej rozmowy. Pierwsze pytanie, jakie młodej dziewczynie (wówczas 27-letniej) zadał było: - czy jest pani harcerką? Kiedy usłyszał odpowiedź twierdzącą już wiedział, jakie ma dla niej zadanie; zorganizowanie polskiego harcerstwa w Afryce. Dh Zdzisława w archiwalnej rozmowie wspomina swoje obawy. Bożenna Wójcik opowiada o tym tak; – przed wyjazdem do Afryki Profesor próbował ją przygotować od strony politycznej. Uważał bowiem, że od strony programowej, wiedzy o harcerstwie absolutnie sobie da radę, natomiast jest w pewnym sensie za mało doświadczona i zbyt delikatna w przypadku ewentualnych rozgrywek politycznych, z którymi może się spotkać. Prowadzono ją na różne spotkania, żeby wiedział o co chodzi, bo ona nigdy nie była osobą politycznie zaangażowaną. Potem wyjechała. Podróż do Afryki trwała ok. dwa miesiące, statek płynął z długim, około miesięcznym postojem w Karaczi, dzisiaj to jest Pakistan, wtedy to były Indie. Przypłynęła do portu w Mombasie, skąd pociągiem pojechała do Nairobi.
Kolejno zaprezentowano fragment archiwalnego wywiadu z dh Zdzisławą, w którym opowiada ona o początkach swojej pracy harcerskiej w Afryce i wizytowaniu polskich osiedli. Jej wypowiedź uzupełnia córka; - to osiedle Tengeru było pięknie położone, z widokiem na Kilimandżaro i było to rzeczywiście miejsce bardzo specjalne – największe osiedle tzw. polskiej Afryki, ponad 4 tys. mieszkańców, jak miasteczko.
Wszystkie drogi prowadzą do Warszawy
Kolejna wizytacja opowiedziana przez legendarną Komendantkę dotyczy wyjazdu do osiedla Masindi, drugiego co do wielkości osiedla polskiego w Afryce. – Tam były niezwykle ciekawe rzeczy nie tylko od strony harcerskiej. Był tam fantastyczny kierownik osiedla, inż. Jerzy Skolimowski – architekt, który ukończył Szkołę Sztuk Pięknych w Krakowie, a architekturę robił w Warszawie. Ten człowiek został z wojska przysłany, żeby pomagać w budowie polskiego osiedla. I on wytyczył według kompasu główną ulicę osiedla w kierunku na Warszawę. To mnie ujęło niesłychanie – wspomina dh Zdzisława. Opowiada też o sytuacji harcerzy w Masindi. Hufiiec prowadziła tam dyrektorka miejscowego gimnazjum, która wprowadzała wśród harcerzy iście wojskowy dryl. Nie spodobało się to młodej wizytatorce. Czary goryczy dopełniła antyspołeczna postawa hufcowej, która nie pozwalała harcerkom z hufca i uczniom ze szkoły brać udziału w pracach osiedlowych. – To nie jest harcerstwo, harcerz powinien mieć odruch przystępowania do każdej możliwej, potrzebnej roboty społecznej – mówiła dh Zdzisława. Aspołeczna hufcowa została zastąpiona przez młodą dziewczynę, którą dh Zdzisława poznała na statku, którym obie płynęły do Afryki. – Później się okazało, że była najwspanialszą hufcową w Afryce – wspomina nie bez satysfakcji Komendantka.
Kilkumiesięczny pobyt w Masindi przerwała choroba dh Zdzisławy i jej długi pobyt w szpitalu, po którym wróciła jednak do swej pracy. O tym okresie życia matki tak mówi jej córka; - praca mojej mamy na początku, kiedy kierowała całością pracy w Afryce polegała właśnie na wizytowaniu poszczególnych osiedli i ustawianiu tam pracy harcerskiej. Poruszanie się między osiedlami nie było łatwe; odległości były od kilkuset do kilku tysięcy kilometrów. Środkami komunikacji przy małych odległościach były samochody terenowe i ciężarowe, przy większych – jak z Tengeru do Masindi podróżowało się pociągiem, statkiem po Nilu, autobusem i samochodem. Do najdalszych osiedli np. w Rodezji leciało się samolotem. – Były to małe samoloty, przed lotem ważono pasażerów, czy się zmieszczą w samolocie. Mama się zawsze mieściła, bo była tak chuda po pobycie w Rosji, że nie miała tego problemu – opowiada Bożenna Wójcik. Wspomina też historię związaną ze wspomnianym inż. Skolimowskim. Kiedy w 1995 roku pojechała razem z mamą na Monte Casino, nazwisko tego inżyniera widniało na bramie polskiego cmentarza wojennego, jako architekta, który ten znany cmentarz zaprojektował. – To było duże wzruszenie dla mamy – wspomina p. Bożenna. Z archiwalnych nagrań dowiadujemy się też o codziennych problemach mieszkańców polskich osiedli; były to typowe problemy wieku dorastania, bunty młodych, były też zgoła inne: dh Zdzisława spotykała niejednokrotnie młode polskie dziewczęta, które chciały się uczyć, a nie było dla nich szkoły tam, gdzie mieszkały.
Jedna mama, setki dzieci
Po przejechaniu Ugandy i Tanganiki dh Zdzisława udała się do Rodezji, gdzie wizytowała kolejne polskie osiedla i gdzie spotkała się z częścią przybyłej do Afryki z wojska ekipy instruktorskiej, a potem do Nairobi, które było jej główną siedzibą. Tam Komendantka postanowiła zdać komendę nad całością pracy harcerskiej w Afryce na ręce nowoprzybyłych instruktorów, a dostrzegając problem braku nauczycieli postanawia zacząć uczyć dzieci i młodzież. Została skierowana do Tengeru, gdzie uczyła w gimnazjum i liceum głównie geografii i biologii, i gdzie prowadziła od tego czasu lokalny hufiec. Po latach wspomina tę pracę jako działanie na pograniczu nauczycielstwa i harcerstwa. Córka p. Zdzisławy podsumowując jej wypowiedź stwierdziła, że czas spędzony przez jej mamę w Tengeru był czasem tworzenia największych przyjaźni, które trwają z uczniami (dawnymi harcerzami) do dzisiaj. – Oni dzwonią z końca świata, z Australii, z Ameryki, z Polski. Jest to coś niesamowitego dla mamy, a dla mnie kiedyś, jak byłam mała, było trudne do zrozumienia, bo mama ciągle mówiła: moje dzieci z Afryki, a ja jej mówiłam: ja jestem twoim dzieckiem. Niektóre z tych dzieci z Afryki siedzą dzisiaj na tej sali.
- Przygoda harcerska skończyła się z końcem 1947 r., kiedy opuściła Tengeru. Po paru miesiącach oczekiwania na statek w Mombasie wiosną 1948 roku mama wyjechała z Afryki do Kanady, po różnych perypetiach w końcu 1948 r. wróciła do Polski. Nie mogła dostać pracy, nie wolno jej było mieć kontaktu z młodzieżą ani szkolną, ani akademicką, ponieważ była elementem podejrzanym. Podczas tzw. odwilży gomułkowskiej (1956/1957) próbowała się włączyć w pracę harcerską, ale trwało to bardzo krótko. Kiedy zaczęły się zmiany w niekorzystnym kierunku, ona się z tego wyłączyła.
prof. Andrzej Szujecki
- Do Afryki przybyłem 17 VI 1945 roku po pięcioletniej tułaczce, z której dwa lata spędziłem w Kazachstanie, dwa lata w Teheranie, rok w Karaczi, po jednym miesiącu w Pahlevi nad Morzem Kaspijskim i w płd. Iranie. Do harcerstwa wstąpiłem bezpośrednio po przyjeździe do Teheranu, wczesną jesienią 1942 roku i wyniosłem z tego okresu niezapomniane wrażenia pierwszego kontaktu z polskością, której w Kazachstanie miałem tak mało. Jako chłopak kilkunastoletni znajdowałem w harcerstwie poczucie więzi, która nas łączyła w aspekcie tych wartości harcerstwa, które nam były wpajane przez starszych moich przełożonych lub przez instruktorów harcerskich, którzy byli tutaj wymienieni.
Spotkamy się w wolnej Polsce
Jako przykład takiego niezwykłego spotkania przytoczę wycieczkę pod kierunkiem dha Peszkowskiego do okolicznych wzgórz w pobliżu Teheranu, gdzie na jednym z nich składaliśmy sobie wspólnie przysięgę, że spotkamy się w pierwszy sierpień po wojnie w pierwszą niedzielę. Nigdy do tego nie doszło ale wydaje mi się, że wszyscy uczestnicy tego spotkania głęboko sobie do serca wzięli intencje, które w tym ślubowaniu były wyrażane. Nieco inny charakter miała praca harcerska i moje wrażenia z obozu przejściowego w Karaczi. Tam harcerstwo otworzyło mi oczy na świat z uwagi na to, że znajdowaliśmy się pod bardzo serdeczną opieka skautów angielskich delegowanych z angielskich sił powietrznych, które tam stacjonowały, jak również znajdowaliśmy się w zasięgu wojsk amerykańskich, które dwa razy w tygodniu prezentowały nam na ekranie kroniki filmowe z kończącej się właśnie wojny lub filmy fabularne, które powstawały w Stanach Zjednoczonych. To było dla mnie i dla moich kolegów duże doświadczenie i nauka, gdyż również wizytowaliśmy te tutejsze ośrodki wojskowe, zabytki i muzea w Karaczi.
Kiedy przybyłem do Afryki do portu Beira w portugalskim Mozambiku oczekiwałem ze strony harcerstwa pewnych wartości, które były interesujące dla mnie jako 16–letniego chłopca a nade wszystko spodziewałem się, że będę mógł zapoznawać się z tajemniczą dla nas wszystkich florą i fauną Afryki, że zaznamy pewnej przygody, która gdzieś tam w naszych myślach się pojawiła, ponieważ każdy z nas znał książkę W pustyni i w puszczy i wyobrażał sobie, że ta Afryka będzie taka sama. Nie wszyscy mieli tego typu myśli, dlatego że dla większości uchodźców, którzy zostali skierowani do Afryki to miejsce wywoływało wielkie obawy i nasze władze uchodźcze w Teheranie musiały dołożyć wielu starań, aby przekonać ludność z Kresów wschodnich, przeważnie rolniczą, by do tej Afryki pojechała.
Tam, gdzie zjadają buty
Dojechaliśmy transportem kolejowym do Lusaki, która od dziesięciu lat była stolicą Rodezji Płn. Centrum Lusaki składało się z jednej głównej ulicy biegnącej wzdłuż toru kolejowego, gdzie znajdowały się gubernatorstwo, sklepy, kino i inne budynki użyteczności publicznej. Była także dzielnica willowo – urzędnicza, hinduska dzielnica handlowa, a osiedle polskie położone było w odległości ok. 3 km od dworca i zajmowało obszar ok. 2 km kw. Teren, na którym znajdowało się osiedle był typowym buszem częściowo tylko przetrzebionym. Na osiedlu było ok. 300 czteroosobowych chatek. Były tam cztery łóżka zrobione z drzewa mahoniowego, sprężyny były zrobione z kawałków skóry bawolej, do tego dochodziły sienniki, szafka i krzesełko. Nie było okien tylko siatki i okiennice i strzecha ze słomy.
To, co nas zaskoczyło prawie że pierwszego dnia; zostawiłem buty koło łóżka, rano zobaczyłem coś, co przypominało glinę – okazało się, ze buty zostały zjedzone przez termity. Od tego momentu wiedzieliśmy już, że trzeba uważać.
Było tam ok. 1 200 mieszkańców, były domki gimnazjum z flagą i godłem państwowym pośrodku i domki internatowe dla dziewcząt i chłopców. Prąd był tylko w budynkach użyteczności publicznej i w niektórych domkach osób, które sprawowały ważne publiczne funkcje. W pozostałych domach było oświetlenie naftowe.
Harcerstwo na czarnym lądzie
Harcerstwo w Lusace rozpoczęło się wraz z przyjazdem pierwszego transportu, było zorganizowane przez Emilię Krasińską, która utworzyła koedukacyjną drużynę Zawiszy Czarnego, ale drużyna ta nie utrzymała się długo, ponieważ brakowało i dobrej inicjatywy i samych harcerzy było trochę za mało, żeby rozkręcić tę pracę na dobre. To stało się dopiero kiedy napłynęły następne transporty, a było ich ostatecznie pięć i kiedy do Lusaki przyjechał w maju 1944 roku harcerz RP Zdzisław Komar, który był moim drużynowym w Teheranie, przyjechał phm Zenobiusz Słowikowski, a wkrótce potem Wacław Korabiewicz czyli Kilometr, wtedy praca harcerska nabrała o wiele większego tempa. Zostały zorganizowane kursy zastępowych i drużynowych, odbywały się ogniska i wycieczki w teren a także obozy.
Kiedy ja przyjechałem do Lusaki większość harcerzy była albo na Zlocie Skautów Rodezyjskich, gdzie była oficjalnie zaproszona reprezentacja Polski składająca się z 37 osób, a oprócz tego 110 harcerzy przyjechało tam w charakterze gości. Równolegle z tym na fermie polskiej, która była w odległości ok. 7 km od obozu odbyła się kolonia zuchowa i kursy drużynowych dziewcząt i chłopców. To zajęło cały lipiec. 1 sierpnia 1945 roku w związku z powiększeniem się liczby harcerzy istniało 6 drużyn harcerek, 3 gromady zuchowe dziewczęce, 1 drużyna skautów, 3 drużyny harcerzy i 1 gromada zuchowa chłopców. Pierwsze organizacje harcerskie powstały w Livingston w 1941 roku z chwilą, kiedy przybyła tam 500 – osobowa grupa Polaków tzw. grupa cypryjska. Byli to uchodźcy z 1939 roku, którzy dobrowolnie przekroczyli granicę z Rumunią. Spośród wielu przebywających tam Polaków została wyselekcjonowana ta grupa i oddana pod opiekę króla angielskiego Jerzego VI, w rzeczywistości opiekował się tą grupą minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. Pierwszym miejscem ich pobytu był Cypr i tam powstała przy tej grupie drużyna im. Traugutta. Z chwilą, kiedy rozszerzał się teatr wojenny na Morzu Śródziemnym przeniesiono Cypryjczyków do Palestyny i tam została ich część, a część dotarła do Livingston. Tam drużyna im. Traugutta przy tej grupie została odtworzona, ale istniała krótko, ponieważ starsi chłopcy zostali zwerbowani do wojska, do marynarki i trzeba było poczekać, aż z osiedli w Rodezji Płn. i Płd. do gimnazjum polskiego w Livingston napłynęli starsi chłopcy i dziewczęta i wtedy tam znów ruszyła praca.
Kończąc wątek grupy cypryjskiej: w 1946 roku, kiedy polski rząd w Londynie utracił plenipotencje, ustała także opieka nad grupą cypryjską. Część z tych osób udała się do Afryki Płd., część do naszych osiedli, w tym większość kadry nauczycielskiej. W naszym gimnazjum kadra rekrutowała się właśnie z tej inteligencji, ponieważ w transportach, które płynęły z Teheranu o ludzi z wyższym wykształceniem było bardzo trudno.
W ciepłych krajach zimne serca
Nie mogę pominąć faktu, że osiedla składające się z tak dużej liczby ludzi pokrzywdzonych przez wojnę, rozdzielonych ze swymi rodzicami i nieznajdującymi w Afryce niczego ciepłego poza temperaturą, żadnego ciepłego przyjęcia, zrozumienia – władze rodezyjskie nie bardzo się tym interesowały, a polskie nie były w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb – dochodziło do objawów niezadowolenia z działalności kierownictwa osiedla. Przy czym te niechęci nie były kierowane w stronę Anglika, który był tam główną osobą, tylko w stronę kierownictwa polskiego, co skończyło się nawet zranieniem przez osobników o przeszłości kryminalnej pierwszego kierownika tego osiedla, który musiał to miejsce opuścić. Na jego miejsce przyjechał nowy kierownik, ale też nie dotrwał do końca i w początkach 1945 roku też opuścił osiedle z tych samych powodów, aczkolwiek nie był bity. Konflikty, które tam się pojawiły i obecność osób, za którymi szły listy gończe spowodowały, że w harcerstwie nastąpił pewien rozłam. Zwłaszcza młodzież, która nie dostała się do gimnazjum, a trafiła do szkoły zawodowej, przez jakiś czas tworzyła tam drużynę, ale stopniowo z tej drużyny ci młodzi ludzie zaczęli uciekać. Autorytetami stały się te ciemne typy i kilku moich dawnych kolegów dokonało włamania na pocztę i do sklepów i zostali ukarani tak, jak się tam karze – uderzeniami kijem. Na tę całą sytuację przybył Korabiewicz – człowiek obdarzony ogromną charyzmą, którego sposób wysławiania się, podejmowania określonych tematów, umiejętność prowadzenia dyskusji zniewalał młodzież i czynił go naszym największym przyjacielem. Jednak wyniesiony z Uniwersytetu Wileńskiego z Klubu Włóczęgów dość liberalny stosunek do różnych zagadnień powodował, że był on odczytywany przez ludność osiedla a zwłaszcza przez księży jako człowiek, który kieruje młodzież na drogę ateizmu. Wielokrotnie brałem udział w takich dyskusjach w ramach kręgu starszoharcerskiego, który został przez Korabiewicza zorganizowany w 1946 roku i mogę stwierdzić, że te dyskusje, które dotyczyły problemów najbardziej interesujących młodzież dotyczyły takich tematów jak uczciwość, wiara, odwaga, a więc pewnych pojęć związanych z kształtowaniem charakteru. To, co ja wyniosłem z tych spotkań starszoharcerskich, to zdolność do samodzielnego myślenia, i o to chyba hm Korabiewiczowi chodziło przede wszystkim.
Z buszu do świata nauki
Już po jego rezygnacji z pełnienia obowiązków komendanta chorągwi Zenobiusz Słowikowski zorganizował bardzo interesujący dla nas obóz na terenie buszu. Był tam podobóz męski i żeński i oczywiście atrakcją były noce, gdy pełniliśmy wartę i słuchaliśmy głosów ptaków, owadów i zwierząt. Spodziewaliśmy się, że może zbliży się do nas lampart lub gepard, nic się takiego nie stało – tylko hieny przychodziły w pobliże śmietnika. My tęskniliśmy do takiej przygody.
W dalszej części prelekcji Profesor opowiadał o osobie, która już w tamtym okresie wywarła wpływ na jego dalsze życie – mowa o doktorze medycyny Witoldzie Ajchlerze, nauczycielu biologii, który w Lusace zorganizował w świetlicy harcerskiej wielką wystawę entomologiczną swoich zbiorów z Palestyny i Afryki. Dla młodego Andrzeja było to tak interesujące, że postanowił iść jego śladem. Kończąc swoje wystąpienie Profesor przedstawił zebranym kilka fotografii z tamtego okresu pokazujących m.in. harcerskie codzienne życie.
Spotkanie zakończyło się zrobieniem wspólnej zbiorowej fotografii.
Nagranie spotkania - mp3 (dzięki uprzejmości Domu Spotkań z Historią)